Ten produkt nie występuje już w magazynie
Ostatnie egzemplarze!
Data dostępności:
Przesiadka do nowego życia
Nowa sztuka Jarosława Jakubowskiego dedykowana jest Antoniemu Kępińskiemu, wybitnemu polskiemu psychiatrze, który zgłębił naturę nerwic, opisał schizofrenię i zbadał melancholię. Najważniejsze prace Kępińskiego zostały opublikowane w roku jego śmierci, a kolejne ukazywały się już pośmiertnie. Jakubowskiego zainspirował zwłaszcza Lęk z 1977, charakteryzowany przez Kępińskiego jako wewnętrzny proces psychiczny, różny od zwykłego strachu. W lęku, doświadczanym poprzez niepokój, paraliżujące napięcie, głębokie skrępowanie, poczucie winy czy zagrożenia, pogrążeni się wszyscy bohaterowie Przesiadki. Niezależnie od wieku, światopoglądu, funkcji społecznej i osobistego doświadczenia to lęk określa ich kondycję i stanowi główną przyczynę samotności.
Jest wśród tych ludzi sam Kępiński. Psychiatra zjawia się w trzecim akcie sztuki jako Profesor, choć wśród zupełnie współczesnych bohaterów Przesiadki jego obecność może być tylko symboliczna. Zjawia się więc niczym Chochoł w Weselu Wyspiańskiego, z charakterystycznym pytaniem na ustach: „Czy ktoś mnie wołał?”. Profesor reaguje na „czyjeś wołanie/w mroku nocy”, ale jeżeli rzeczywiście ktoś z ludzi zgromadzonych w dworcowej poczekalni wołał psychiatrę, to tylko we śnie. Sen jest w sztuce Jakubowskiego synonimem podświadomości i właśnie podświadomość jej zalęknionych bohaterów wzywa pomocy, to znaczy lekarza. Sama poczekalnia jest zresztą miejscem symbolicznym, zgromadzeni w niej podróżni doświadczają przecież głębokiej przemiany. Jakubowski pokazał ludzi przypadkowych, dobranych jednak według nieprzypadkowego klucza. Oprócz lęku, łączy ich przynależność do tego samego społeczeństwa, którego istnienie jako wspólnoty współczesnych Polaków zostaje w sztuce podane w wątpliwość.
Na symbolicznej stacji PKP spotykają się więc młody ksiądz-alkoholik Alan i starzejąca się nauczycielka-feministka Beata, jest tam aktywistka klimatyczna Maria (lat 22) i rozwiedziony katolik Lucjan (lat 55) wraz z byłą żoną w żałobie Ireną. Jest też „menelka” Daria w wieku nieokreślonym i młody samobójca o niekreślonej płci i aż trzech imionach Jacek/Joanna/Dimissa. Jakubowski umiejętnie buduje efekt „A to Polska właśnie…”. W realistycznym akcie pierwszym rolę postaci, która jednym niepokojącym pytaniem „Kula czy krzyż” (parafraza tytułu powieści Chestertona Kula i krzyż) wciąga podróżujących w konflikt, jest koczująca na dworcu „menelka” Daria. W onirycznym akcie drugim, w stylu kabaretowego performansu, trudne pytania zadaje podróżnym transseksualna Dimissa, odgrywająca przed zebranymi spektakl kabaretowy o tragicznej wymowie. Dymissa (ten, ta, to które się „wypisało”, podało do dymisji) jest bowiem zjawą syna Lucjana i Ireny, który odebrał sobie życie z powodu samotności i odrzucenia, zwłaszcza przez pijącego ojca. Bohater/ka wraca w rocznicę swojej śmierci, by osądzić rodziców. Zarysowana panorama konfliktów społecznych, zamienia się więc w psychodramę, która ma groteskowy kształt, ale poważną wymowę i domaga się rozwiązania.
Psychiatra w akcie trzecim przychodzi zarówno do współczesnych Polaków („wystarczy rozejrzeć się dokoła/jesteśmy społeczeństwem świrów” – mówi Maria) jak i ludzi współczesnych, którzy nie radzą sobie z tak trudnymi problemami, jak obecność w rodzinie transseksualnego dziecka. Postacią, która skupia na sobie największą uwagę, jest właśnie Jacek/Joanna. To właśnie on/ona inicjuje proces wewnętrznej przemiany pozostałych bohaterów sztuki. Dzięki Dymissie satyra na Polskę współczesną zyskuje wymiar zbiorowej terapii, którą skutecznie przeprowadza Profesor. Niemały wpływ na jej przebieg ma zresztą osobiste doświadczenie psychiatry, który u szczytu swojej kariery musiał się zmagać ze śmiertelną chorobą. Pytanie o wartość i sens życia zadają sobie także inni ludzie zgromadzeni w dworcowej poczekalni. Odpowiedź na nie zakłada bezwzględną szczerość, do której dojrzewa każdy z podróżnych, łącznie z Jackiem/Joanną i Profesorem. Na koniec wszyscy tworzą kruchą wspólnotę ludzi uwolnionych od lęku i samotności. Gdy w bezpretensjonalnej scenie wspólnie „śpiewają swoje ukochane piosenki”, czujemy, że terapia się udała.